środa, 1 kwietnia 2009

Yellow Pages: banda idiotów III RP

Tak. Najlepsza banda idiotów III RP: pp. Mazowiecki, Kwaśniewski, Niesiołowski, Napierniczak (Napieralski+Olejniczak - ostatnio rzadko występują oddzielnie, więc można ich traktować jak jedno). Że tak ich pieszczotliwie nazwę.

Pieszczotliwie, bo mógłbym ich nazwać inaczej - hipokrytami i łajdakami. To by było chyba gorzej, więc próbuję ich nazwać znacznie łagodniej, idiotami.

Innej możliwości nie ma. Jeśli ktoś zaprzecza faktom, na przekór faktom wypowiada całkowicie szurnięte tezy, to może albo mieć jakiś interes w tym, żeby komuś takie bzdury wmawiać (czyli jest łajdakiem), albo jest po prostu idiotą.

Jeśli by np. w telewizji ogłoszono, że ziemia jednak jest płaska, a ktoś nagle zaczął się wypowiadać, że przecież to oczywiste, że jest płaska, bo jak się patrzy, to żadnego zakrzywienia nie widać, to są dwie możliwości: albo ma interes w tym, żeby to ludziom wmawiać (może np. zamierza zedrzeć z ludzi kasę organizując wycieczki "na koniec świata"), albo po prostu jest idiotą.

Panowie idioci wspomnieni na początku właśnie skorzystali z okazji, że akurat się coś mówi o IPN, żeby natychmiast żądać likwidacji tej organizacji. To nie ma znaczenia, że akurat IPN niczego nie "przeskrobał". Ważne, że ktoś, kto napisał dość - podobno - głupią książkę o Wałęsie, pracował w IPN. Nieważne, że pracował w innym czasie, niż pisał, nieważne też, że nie pracował wcale jako historyk. Ważne, że pracował w IPN.

Celowo nie podaję ani nazwy książki, ani nazwiska jej autora, ani nazwiska promotora. Nie widzę powodów, by ich unieśmiertelniać, ani robić kryptopromocję wspomnianej książki.

Oczywiście swoją drogą dziwię się, że zarówno promotor, jak i ów student, nie dostali przykazania zamieszczenia "disclaimera", że - w związku z tym, że są pracownikami IPN - przedstawione przez nich materiały nie mają związku z pracą w IPN, ani żadna część pracy nad książką nie miała związku z IPN. IPN moim zdaniem powinien tego zastrzeżenia zażądać na zaś od wszystkich pracowników, których zatrudnia, nawet od sprzątaczki, i sumiennie podawać do sądu każdego, kto tego nie przestrzega (w szczególności, kto poprzez pominięcie tego zastrzeżenia narusza dobre imię instytucji).

Parę smaczniejszych kawałków oczywiście "przesiąkło" ostatnio na ten temat:


  • promotor pracował również w IPN (o czym już wspomniałem - można więc już snuć podejrzenia, dlaczego i student załapał się na fuchę)
  • student miał materiał napisany już wcześniej, ale dopiero teraz (tzn. w czerwcu 2008, bo wtedy się obronił) znalazł kogoś, kto by go wypromował
  • promotor jest właścicielem wydawnictwa, które wydało książkę (chyba jasne jest teraz, dlaczego zgodził się być promotorem)
  • promotor specjalizuje się w zupełnie innej dziedzinie, niż ta, z której promował studenta (zgoda na promocję, jak więc widać, coraz mniej wynika z jakichś merytorycznych przesłanek)


Ale to jest nieważne. W końcu słyszeliśmy zarówno p. Kurtykę, jak i p. Gontarczyka, którzy zastrzegają, że IPN z powstaniem tej książki nie ma nic wspólnego. To powinno wystarczyć każdemu myślącemu człowiekowi. IPN pojawia się w tej całej sprawie na gruncie zupełnie neutralnym. Czy ktoś potrafi sobie wyobrazić coś takiego, że pp. Mazowiecki, Kwaśniewski i Napierniczak (Niesiołowskiego staram się litościwie pomijać - powinien chyba przed wypowiadaniem się w kwestii likwidacji IPN sprawdzić, jaka jest "linia partii" w tej sprawie) nagle wypowiadają się, że należy Centertelowi (podaję tę nazwę jako abstrakcyjny przykład, a istniejącej nazwy używam tylko w celu lepszego unaocznienia sprawy) odebrać licencję na prowadzenie działalności, bo - powiedzmy - pracownik, który kradł użytkownikom hasła i sprzedawał oszustom, był pracownikiem Centertela. Nieważne, że firma Centertel nie tylko stanowczo się od tego pana odcina, ale nawet będzie chciała sądownie dochodzić odszkodowania. Nieważne by to było nawet gdyby ów pracownik nawet w swoich oszustwach nigdy nie wykorzystywał zasobów firmy. Był pracownikiem Centertela - to trzeba opierdolić Centertel. Na dokładnie takiej właśnie zasadzie opierdala się IPN.

Nie wspomniałem Wałęsy, chociaż, biorąc na logikę, powinien on się też znaleźć w tym towarzystwie. Nie do końca; jego akurat nie podejrzewam o łajdactwo, poza tym nie wypowiadał się wcale o IPN jednoznacznie negatywnie - mam wręcz wrażenie, że trochę się zreflektował. Wałęsa po prostu, jak to zwykle on, jest pyszałkiem, i zbytnio wierzy w swoje możliwości wypowiadania się na żywca bez przygotowania - gdyby miał trochę oleju w głowie, albo zatrudnił przynajmniej dobrego PR-owca, na pewno przyznałby się do tego, dlaczego kombinował z SB, dlaczego usiłował wydrzeć dowody na ową współpracę z archiwów SB, a już na pewno nie próbowałby akceptować jako swojego obrońcę kogoś takiego, jak Aleksander Kwaśniewski.

Przykład: ja nigdy w życiu nie spowodowałem wypadku samochodowego, w którym byłyby ofiary w ludziach. Co nie zmienia faktu, że spowodowałem jedną stłuczkę. To nic nie znaczy, to jest stłuczka, którą musi zaliczyć każdy kierowca, żeby się nauczyć, że oczy muszą być zawsze zwrócone w tym kierunku, w którym jedzie samochód. Ale co byście pomyśleli o mnie, gdyby ktoś doniósł publicznie (np. ten facet, któremu strzaskałem tylny zderzak - żeby było jasne, zapłaciłem mu ile sobie zażyczył i spisaliśmy umowę), że taka stłuczka miała miejsce, a ja szedłbym w zaparte i upierał się, że żadnej takiej stłuczki nie było? Gdyby facet pokazał wspomnianą umowę podpisaną przeze mnie, a ja rżnąłbym głupa, mówiąc że pierwszy raz ten papier widzę na oczy? Przecież powiedzielibyście - no daj spokój facet, głupiś czy co, przyznaj się, przecież nie jesteś rozbijaką, ani piratem drogowym przez jedną głupią stłuczkę, co ci zależy.

A Wałęsa właśnie w taki sposób cały czas szedł w zaparte. Przecież wystarczyłby jakiś średnio rozgarnięty PR-owiec, który by przeanalizował całą sprawę, sprawdziliby goście tylko co jest w aktach i jak najsensowniej się z tego wytłumaczyć, na pewno znaleźliby takie wytłumaczenie, że ludzie by to bez problemu kupili, a równocześnie wszystkim, którzy Wałęsę nazywają agentem, od razu wytrąciliby wszelką broń z ręki. No dobrze, byłem tym niby agentem, ale jak ja ich przecież wyruchałem!

Ale Wałęsa tak nie zrobił. To znaczy, w ostatnim czasie próbował mniej więcej to właśnie mówić, ale to już jest grubo za późno. I w ten właśnie sposób, aby tylko zaspokoić żądzę swojej pychy, zniszczył swój własny mit. A teraz niszczy go dalej, pozwalając by ktoś taki, jak Aleksander Kwaśniewski, który sprawował władzę w poprzednim systemie, o czym przecież wszyscy wiedzą i bez IPN, i który - cokolwiek by mówić o Wałęsie i Lechu Kaczyńskim - skompromitował Polskę na arenie międzynarodowej chyba najbardziej od czasu 89 roku, bronił go, żądając - swoim zwyczajem - likwidacji IPN.

Zwróbiłbym uwagę też w tej sprawie na inną istotną ciekawostkę. Mianowicie, cała sprawa, poza kuriozalną nagonką na IPN, wyłoniła taki, no, nie mowię czarno-biały, ale nazwijmy to czerwono-zielony podział sceny politycznej. Nie wiem, jak się sprawa dalej rozwinie i co będzie medialnie niedługo rozpowiadać PO, ale póki co wydaje się należeć do frakcji "przykrywaczy", co mnie nieco dziwi (przecież była takim zwolennikiem rozliczania się z przeszłością). Premier się zagalopował - dość dziwne, mając takich specjalistów pod ręką, albo to był wypadek przy pracy, albo... nie wiem. Niesiołowski mówił jednym głosem z Napierniczakiem. Na dodatek, ten przydupas Gosiewski zaczął mówić całkiem do sensu, co wprawiło mnie już w zdumienie (no, zajebiście, tylko dlaczego tak starannie ukrywał te talenty, kiedy był u władzy?). Jednym słowem: Jedynie PiS opowiedział się jednoznacznie za IPN-em, IPN jest posądzany o bycie wylęgarnią ludzi PiS-u, a Kwaśniewski, Mazowiecki, Napierniczak, Niesiołowski, Palikot i Tusk - opierdalają IPN. Nie ma żadnej merytorycznej dyskusji ani na temat IPN-u, ani na temat wspomnianej książki (o niej wypowiedział się tylko Gontarczyk i to bardzo oględnie - zbyt oględnie, żeby na podstawie jego wypowiedzi można było książkę rzeczywiście potępić). A ta banda idiotów nawet nie próbowała odnieść się do sedna sprawy, zresztą jakiego tam sedna, w ogóle do sprawy, która w jakikolwiek sposób jeszcze wynika z faktów, czyli do wspomnianej książki. Od razu podchwycili wątek IPN-u, tylko dlatego, że akurat pp. student i promotor mieli pecha być pracownikami, to znaczy, nie tyle oni, co IPN miał pecha ich zatrudniać.

Jedno w każdym razie rzuciło mi się w oczy: mamy po prostu ten czerwono-zielony podział, z którego nikt nie wynika, nikt niczego tu nie jest w stanie zmienić i tak, a równocześnie na sprawy istotne, od których zależą prawdziwe losy kraju, nikt z tych, o których wiadomo, że niby oficjalnie rządzą, nie ma żadnego wpływu. I w Polsce nawet nie wiadomo za bardzo, kto to jest.

Czasami cieszę się, że pracuję tam, gdzie pracuję. Praca i dom to w tej chwili jedyne dwa miejsca, gdzie można porozmawiać na takim poziomie, żeby nie dywagować o sprawach, które są oczywiste, tylko nazywać rzeczy po imieniu. Gdyby jeszcze nie to otoczenie między domem a pracą, które dusi mnie podatkami, gnębi zakazami, grozi samosądem i kpi w żywe oczy z prawa, byłoby już po prostu wyśmienicie.