wtorek, 29 września 2009

Yellow pages: Nieuchwytny

.i. mi vorka .anti lo xe duvle lezlo, gi bo lei remno go tavla loi dreme tanto.

Nie po raz pierwszy zresztą. Jedni kibicują Amerykańskiemu wymiarowi sprawiedliwości, że kazał aresztować Polańskiego, a inni oburzają się, jak można było Polańskiego aresztować. Jedni idioci i drudzy idioci.

Każdy nawet, co ciekawe, inaczej przedstawia sprawę, o którą cała ta akcja się opiera. Jedni piszą, że ta 13-latka sama przyzwoliła na "stosunek" (co oczywiście względem prawa niczego akurat nie zmienia), inni że Polański zrobił to podstępem i jeszcze podał narkotyki, jeszcze inni, że ta dziewczyna bała się Polańskiego (ciekawe... jeszcze Nicholsona, u którego cała akcja się odbyła, to rozumiem, ale Polańskiego?:).

Polacy poparli gorąco wymiar sprawiedliwości USA.

Super. Ciekawi mnie tylko dlaczego - może dlatego, że Amerykański wymiar sprawiedliwości w tym przypadku zaczął przypominać Polski (biorąc pod uwagę długość ciągnięcia się spraw), a może dlatego, że wciąż jest niedosyt "sprawiedliwości" , jeśli wziąć pod uwagę, jaka to sprawiedliwość spotkała tych, którzy w poprzednim systemie dorabiali się kosztem innych, a jaka tych, którzy na ich luksusy pracowali.

Może. No bo w to, że Polacy nagle zapałali takim zapałem do wymiaru sprawiedliwości i przestrzegania prawa, to jakoś mi się nie chce wierzyć (no chyba, że chodzi o to, jak to zwykle, że "niech inni przestrzegają prawa":).

Ponad połowa Polaków uważa, że Polańskiego należało aresztować!

Niby super. Ale ja bym się tam nie cieszył. Widziałem bowiem wyniki ankiety.

A przebiegli ankieterzy celowo nie zadali zwykłego pytania "tak/nie". Dali na "tak" dwie możliwe odpowiedzi do wyboru (cytuję z pamięci, więc próbuję tylko oddać sens): "Tak, bo prawo powinno być szanowane" oraz "Tak, bo artyści nie są świętymi krowami". Jak się tutaj rozkładały głosy? Pierwsza z nich miała ok. 10%, druga 44%.

I co? Gdyby tu rzeczywiście chodziło o poszanowanie prawa, to większość zebrałaby ta pierwsza odpowiedź. Gdyby nawet chodziło o jakąś "równość wszystkich wobec prawa", to przecież samo poszanowanie prawa ową równość implikuje, gdyż jest ona zapisana w konstytucji wszystkich cywilizowanych państw.

Ta odpowiedź jest właśnie haczykiem, na który te 44% debili dało się złapać: choć odpowiedź sugeruje czysto teoretycznie, że chodzi o równość wszystkich wobec prawa, tak naprawdę chodzi właśnie o to, że jest to osoba sławna, publiczna, ma od cholery kasy i opływa w luksusy - i właśnie dlatego (a nie mimo to) wymiar sprawiedliwości powinien skuć go w kajdanki i wsadzić do pierdla. Przecież wystarczy poczytać, co Polscy publicyści piszą w celu "odparcia" poparcia artystów, właśnie dokładnie to samo: artysta nie jest świętą krową. Przecież nie chodzi o to, żeby, przykładowo, za kradzież artysta był karany taką samą karą więzienia, jak zwykły obywatel, tylko o to, żeby za tą kradzież zwykły obywatel był karany więzieniem, powiedzmy 2 lat, a artysta - 20 lat (albo nawet najlepiej śmiercią).

Pan Roman Graczyk pisze np., że "W obronie hydraulika oskarżonego o gwałt na nieletniej nikt z tych wielkich nie kiwnąłby nawet palcem". Owszem. Ale nie musieliby. Bo gdyby za ten sam czyn (po 30 latach po fakcie, przypominam!) został oskarżony polski hydraulik, czy pan Wiesio z pobliskiego zieleniaka, który w USA był jakiś czas temu z wizytą u brata, to natychmiast 44% Polaków byłoby za tym, aby go nie wydawać Amerykanom. A odpowiedź "Tak, bo sprzedawcy z zieleniaka nie są świętymi krowami" zebrałaby mniej więcej tyle samo odpowiedzi, ile zebrała tamta pierwsza. W porywach. Bo równość wobec prawa kończy się tam, gdzie zaczynają się nasi. Tak było w Polsce już od kilku stuleci i tak jest nadal.

Oczywiście ja staram się zachować status neutralności - sprawa bowiem jest kuriozalna, ale nie spieszyłbym się też z wybielaniem Polańskiego. Jak ktoś jest tak głupi, żeby uprawiać seks z nieletnią na terenie państwa (ang. state), które w prawie ma zapisane, że ten czyn jest zagrożony karą więzienia i nie ma od niego przedawnienia, to musi liczyć się z konsekwencjami, nawet tak kuriozalnymi. Mówi się: trudno. Tłumaczenie się, że nie rozpoznał wieku, jest trochę głupie, nawet jeśli prawdziwe.

Ale gdyby przyjrzeć się sprawie bardziej z bliska, rzeczywiście zakrawa ona na kuriozum.

Z jednej strony, można powiedzieć, że niedokładność pracy wymiaru sprawiedliwości kompromituje prawo. Inaczej, że prawo nie może być szanowane, jeśli stojący na jego straży wymiar sprawiedliwości nie stosuje go w pełni i na równi dla wszystkich.

Z drugiej strony istnieje też inna zasada: zasada proporcjonalności. Jeżeli chcemy mieć prawo, jeśli chcemy stać na jego straży, jeśli chcemy, aby to prawo było cokolwiek warte i rzeczywiście było równe dla wszystkich - to w takim razie poświęcamy proporcjonalną liczbę sił i środków na to, aby zapobiec popełnianiu określonych naruszeń prawa, w stosunku do ważkości, jaką niesie w sobie fakt popełniania tego przestępstwa. Jeśli więc ściga się międzynarodowym listem gończym kogoś, kto 30 lat temu popełnił morderstwo i do tej pory morduje - ściganie jest uzasadnione choćby dlatego, że nadal stanowi zagrożenie. Jeśli jednak zamordował 30 lat temu, a następnie uciekł gdzieś za granicę, ukrywał się, i przez ten czas nie miał najmniejszego konfliktu z prawem, to poświęcanie sił i środków na jego odszukanie, przywiezienie do kraju, w którym zamordował, i sponsorowanie mu pobytu w więzieniu, jest dla mnie karygodną rozrzutnością, za którą minister sprawiedliwości powinien stanąć przed trybunałem stanu (i nie rozumiem, na przykład - przy założeniu, że prawo państwa X ma chronić obywateli państwa X i żadnego innego - dlaczego nie wystarczy w tym przypadku zakaz wjazdu do tego kraju). Nie jest to oczywiście wskazówka dla sposobu karania - jest to wskazówka do sposobu tworzenia prawa i dostosowywania go do zmieniających się warunków.

Prawo nie jest prawem absolutnym. Zawsze istnieje możliwość zmiany tego prawa, jeśli istnieją jakieś przesłanki wskazujące, że należy je zmienić. A wystarczającą ku temu przesłanką, jest fakt, że nie spełnia ono pokładanych w nim oczekiwań.

Prawo nie po to istnieje, żeby sobie istniało, tylko ma ono przykrajać swobodę ludzi do określonych ram, poza którymi szkodziliby sobie nawzajem. Prawo ma ograniczać wolność ludzi w tych obszarach, w których wchodzą one w konflikt z prawami innych. Tak ma być w teorii. Karanie zaś ma mieć dwa wymiary: po pierwsze, odstraszać ludzi od określonych czynów, po drugie stanowić sensowne zadośćuczynienie po popełnieniu tego przestępstwa, które ma skazanego skłonić do nie powtarzania tego w przyszłości. Zaznaczam, tak jest w teorii.

Czy kara więzienia (nawet już mniejsza o to na ile lat - a skądinąd na całkiem sporo) spełnia te warunki? Szczególnie kara więzienia wykonana 30 lat po fakcie w stosunku do starszego człowieka?

Oczywiście przychodzi tu na myśl zawsze kwestia zbrodniarzy wojennych z II wojny światowej (a także i późniejszych). Ludzi odpowiedzialnych za wymordowanie milionów ludzi, dziś 70-letnich staruszków. Bywały już procesy i skazywały ich również na więzienie.

Dla mnie to też jest kuriozum. Z jednej strony, oczywiście, nie ulega wątpliwości, że powinni ponieść karę. Z drugiej - czemu właściwie ma służyć wsadzanie 70-letniego dziadka do więzienia? Bo jak na "igrzyska dla ludu", żeby ci, którzy stracili w ten sposób swoich bliskich, nacieszyli oczy (najlepiej patrząc, jak umiera), to sprawa jest trochę kosztowna.

Czy taka kara odstraszy?

No cóż, spróbuję dyskretnie wyślizgać się z kwestii kary śmierci, której moc odstraszania jest dla mnie czysto mityczna. Kara więzienia specjalnie również nie odstraszy tak naprawdę - no chyba że za "odstraszającą" będziemy uważać perspektywę znalezienia się w jednym pomieszczeniu z ludźmi, którzy przez większość życia wyrąbywali sobie drogę kułakami. Jeśli cokolwiek może odstraszać, to skazanie na życie w upodleniu, z dala od cywilizacji i najdrobniejszych wygód, konieczność wykonywania nieprzyjemnej pracy (nawet lekkiej) i znoszenie trudów ciężkiego życia. Skazanie zbrodniarza wojennego na taką karę jest przynajmniej szansą na jakieś promilowe zadośćuczynienie - o odstraszaniu to raczej zapomnijmy, bo zbrodniarze wojenni swoje zbrodnie wykonują przecież tylko dlatego, że nie wierzą, że kiedykolwiek im się powinie noga.

Tu podałem przykład karania z głową.

Bo kara musi zawsze przynosić jakiś pożytek, aby osiągnąć zamierzony skutek.

Odstraszanie nie jest najważniejszym aspektem kary, wbrew temu, co się wielu ludziom wydaje. Prawda jest bowiem taka, że większości z nas (mam nadzieję:), którzy nigdy w więzieniu nie byli i znają je jedynie z filmów lub reportaży, więzienie jest czymś całkowicie mitycznym, bajką o żelaznym wilku, która nigdy żadnego z nas nie będzie dotyczyć. Traktowanie kary więzienia jako "odstraszanie" miałoby sens tylko i wyłącznie w przypadku, gdyby prawo danego kraju stanowiło, że każdy obywatel, który ukończył 18 lat, powinien odbyć obowiązkową karę roku więzienia (za którą, oczywiście, dostanie sowite odszkodowanie - przypuszczam, że przy odpowiednio dużej wysokości odszkodowania nie trzeba by było nawet mocno przymuszać). Dopiero wtedy można by było stwierdzić: ok, każdy obywatel wie, jak źle się siedzi w więzieniu i będzie się starał tego więzienia unikać. Dopóki takiego prawa nie ma, nikt kto jeszcze nie był karany więzieniem, nie czuje zagrożenia więzieniem jako wystarczającego "straszaka".

Czy ja, gdybym miał możliwość się kiedyś dawno temu (jak jeszcze byłem wolny :) przespać się z nastolatką, to czy coś by mnie powstrzymywało?

No więc cóż. Fajnie, ale... po pierwsze, będą mnie ścigać i wzywać na różne przesłuchania. Nie będę mógł normalnie żyć, bo ciągle ktoś się będzie czepiał. Jak sprawa się wyda, będę miał problemy w mojej karierze zawodowej - przecież kto zatrudni pedofila. Kim bym nie chciał w przyszłości być, sam fakt, że będą mnie ciągać po sądach, jest wystarczającym powodem, aby sobie darować.

A że do więzienia wsadzą? Na 5, 10, 20, 50 lat? Panie! Kara 20 lat od 50 i dożywocia nie różni się praktycznie niczym. W obu wypadkach trzeba się będzie do życia w więzieniu po prostu przyzwyczaić.

Proponuję, żeby czytelnik sam spróbował sobie odpowiedzieć na to pytanie.

Jest to o wiele bardziej wiarygodne badanie, niż te debilne statystyki, które pokazują, jak to wspaniale kara śmierci wpływa na zmniejszenie przestępczości (przypominam, że najwięcej kar śmierci w USA wykonuje się w Teksasie, w którym przestępczość jest najwyższa - niech każdy sobie następnie do tego dorabia teorię, jaką chce).

Karanie więzieniem przy określonych okolicznościach wypadałoby więc rozpatrywać pod kątem tego, czy karanie spełnia określone oczekiwania.

W przypadku Polańskiego, jedyne co widziałbym pozytywnego z jego ukarania, to fakt stałości prawa. Natomiast wady tego są następujące: a) Kalifornia poniesie koszty związane z ukaraniem (kropla w morzu, oczywiście, dopóki nie zdamy sobie sprawy z tego, ile podobnych spraw Kalifornia może mieć na głowie), b) "ukarze" się rodzinę Polańskiego poprzez odizolowanie od ojca i męża (a co, cwaniaczki? Myśleliście, że to tylko skazany cierpi samotność w więzieniu?), c) rodzina Samanthy Geimer, owej ówczesnej nastolatki, będzie nadal przeżywać koszmar (ona sama tak twierdzi i nie widzę powodu, żeby jej nie wierzyć), d) ekipa filmu, który Polański właśnie kręci, może być w poważnych kłopotach (wiem, że to mało istotne, ale dodaję tak na doklepkę - zresztą spróbujcie powiedzieć "nieistotne" sponsorom, którzy wyłożyli na ten film kasę; wcale bym nie uważał za nieuzasadnione złożenie w przypadku ukarania Polańskiego następnie wniosku o sowite odszkodowanie w wyniku strat, jakie poprzez tą karę ponieśli).

Inaczej mówiąc - poświęcono mnóstwo i to nie tylko swoich sił i środków, zaszkodzono wielu ludziom, w których imieniu Kalifornijskie prawo nie kiwnęłoby palcem, gdyby wobec nich dopuszczono się przestępstwa - i to wszystko tylko po to, żeby zachować nieuchronność kary i stałość prawa. Prawa, które miało w domniemaniu karać pedofilów. Które miało chronić dzieci przed wykorzystaniem seksualnym. I wcale nie twierdzę, że nie chroni.

Przecież bomby spuszczone na Hirosimę i Nagasaki też doprowadziły do całkowitego zakończenia II wojny światowej. A że tam paru żółtków wyciągnęło nogi - cóż to ma za znaczenia dla przeciętnego Amerykanina.

I nie żebym nie wiedział, o czym piszę - właśnie wyłuskałem kolejnego newsa: Rafał Pietrzak z Łodzi, dziś 40-latek, został w 1998 roku skazany na 30 lat więzienia za, podobno, pedofilię. Cytuję za onet.pl:


Sprawa Rafała Pietrzaka od lat budziła kontrowersje. Ten 40-letni dziś łodzianin od 12 lat siedzi w więzieniu w Teksasie. Został skazany na 30 lat wiezienia za molestowanie seksualne dziecka swej konkubiny. Zarzut został wywiedziony z faktu, że dziecko zaczęło krwawić podczas kąpieli. Sprawą zajęły się amerykańskie służby socjalne. Na nic zdały się zaprzeczenia matki i samego dziecka, a także to, że badania lekarskie nie potwierdziły gwałtu. Teksańska ława przysięgłych uznała go za winnego, a sędzia skazał na 30 lat.


W zasadzie powinno się wszystkim jadącym w delegację do Teksasu doradzać: kiedy będziesz w Teksasie, nikogo nie zaczepiaj, z nikim nie rozmawiaj, z wyjątkiem ludzi, którzy przyjechali razem z tobą i tymi, z którymi musisz załatwiać sprawy. W miarę możliwości nie odwiedzaj żadnych z miejsc, których odwiedzać nie musisz, trzymaj się hotelu, a jeśli już musisz jeździć na wycieczki, to tylko w miejsca, które wyglądają na naprawdę publiczne. A w ogóle to nigdy nie jeździj do Teksasu z jakiegokolwiek innego powodu, niż delegacja służbowa.

Jeśli ktoś chce mi zasugerować, że tak funkcjonujące prawo zasługuje na jakikolwiek szacunek, to chyba żartuje. Porównywalne absurdy istnieją chyba tylko w Szwecji i Białorusi. Żeby twierdzić, że takie właśnie prawo jest "dobre, bo stałe i równe dla wszystkich", trzeba być prostakiem, który nie rozumie, że prawa - podobnie jak planów biznesowych - nie tworzy się "z dupy", tylko tworzy się w określonym celu. A celem prawa nie jest spójność prawa, bo to jest taki sam idiotyzm, jak tłumaczenie, że polewamy ulicę wodą, żeby ulica była mokra.

Oczywiście było wiele znanych spraw, jak to pewien przestępca wymykał się organom ścigania bardzo długo, bo doskonale się kamuflował, bo miał znajomków, bo mu się udawał, bo zachowywał odpowiednią dyskrecję. Wtedy zdarzało się, oczywiście, że dopadano go po 30 latach. Ale on był przez te 30 lat skrupulatnie ścigany, a nie odmawiano jego ekstradycji.

Powtarzam, 30 lat. Całe nowe pokolenie ludzi zdążyło w tym czasie się urodzić i dorosnąć. A owa przeleciana (nie chcę pisać "zgwałcona", bo sprawa jest bardzo różnie przedstawiana) 13-latka ma teraz lat 40. Polański w tym czasie zdołał nawet jeszcze nakręcić kilka filmów (w tym osławionych Piratów), a nawet zrobiono w tym czasie film o jego historii; przez cały ten czas bywał na festiwalach i brylował w mediach i jakoś mu fakt bycia ściganym nie przeszkadzał. Oczywiście, jest to w dużej mierze zasługa urzędników we Francji, którzy odmawiali USA deportacji Polańskiego, co mogłoby z kolei stworzyć kolejną ciekawą sugestię, mianowicie że we Francji można spokojnie się schować przed swoim wymiarem sprawiedliwości (właśnie mi się przypomniało, że ten wymykający się przestępca, o którym wspomniałem, też się głównie ukrywał we Francji; ciekawi mnie też, dlaczego w "Tożsamości Bourne'a" główny bohater miał mieszkanie właśnie w Paryżu).

Gdyby chodziło o zwykłego, szarego człowieka, to nikt by się nie patyczkował, pewnie zaraz usłyszę.

No nie wiem. Gdyby ten szary człowiek ewakuował się do osławionej Francji, to bardzo jestem ciekaw, czy komuś by się chciało tak tego kogoś gonić listami gończymi. Inna sprawa w przypadku mordercy, szczególnie takiego, który może "działać" dalej. Przynajmniej wtedy jest sens w jego szukaniu, bo chroni to ewentualne potencjalne kolejne ofiary. Ale tutaj?

Kalifornia to jest szczególne państwo. W ostatnich latach przynajmniej słynne było głównie z beznadziejnie rozdętych wydatków i zagrażających płynności finansowej długów. Przez te 30 lat nikomu tam do głupiej głowy nie przyszło, że chyba jednak poszukiwanie listem gończym i zajmowanie się prośbami o ekstradycję, plus oczywiście zapłata za jego złapanie (bo nie sądzę, żeby umowa ekstradycyjna przewidywała łapanie na własny koszt państwa dokonującego ekstradycji) to naprawdę problemy, od których istnieją znacznie większe, poważniejsze i bardziej wymagające poświęcenia sił i środków. Że zamiast poświęcać tyle zasobów na ukaranie oskarżonego wedle idiotycznego prawa, może można by było zmienić to durne prawo i ustalić warunki jakiejś amnestii (żeby prawo nie działało wstecz)?

Już od jakiegoś czasu twierdziłem, że posiadanie różnych wspólnych rzeczy przez poszczególne państwa powinno ponosić za sobą określone logiczne implikacje - w przeciwnym razie mamy do czynienia z możliwością "szkodzenia sobie nawzajem". Na przykład, kraje które mają wspólną walutę powinny prowadzić również wspólną politykę finansową - czyli posiadać nie tylko wspólny bank centralny, ale i wspólne ministerstwo finansów (niekoniecznie to oznacza, że muszą mieć np. identyczne podatki, oznacza jedynie, że jeśli np. przyznawany jest zasiłek dla bezrobotnych lub zapomoga socjalna, to przyznawana jest we wszystkich tych państwach w tej samej wysokości i na tych samych warunkach). Podobnie, kraje które nie mają między sobą granic, powinny mieć wpólne ministerstwo spraw zagranicznych i wspólną politykę karną (niekoniecznie żeby we wszystkich było identyczne prawo karne, ale wszystkie powinny posiadać wytyczne odnośnie najczęściej popełnianych przestępstw i różnych rodzajów przestępstw, a także posiadać wspólne definicje poszczególnych przestępstw - tak, żeby nie było, że coś jest przestępstwem w jednym państwie, a w innym nie). To samo zresztą dotyczy krajów, które posiadają wzajemne umowy o ekstradycji, czy też owe umowy ekstradycyjne powinny "uwspólniać" definicje poszczególnych przestępstw. A z drugiej strony - jeśli nie uwspólniamy definicji przestępstw i stosujemy całkowicie odmienne polityki karne, to nie powinno być mowy ani o niestrzeżonych granicach, ani o umowach ekstradycyjnych.

Ja oczywiście jestem pełen podziwu dla Amerykańskiego wymiaru sprawiedliwości - ale tylko i wyłącznie za to, że sprawnie działa, rozpatruje sprawy szybko, wydaje wyroki, a wyroki są wykonywane. Ale pod względem sposobu przeprowadzania procesów sądowych to gdybym to porównywał z Polskim wymiarem sprawiedliwości, to naprawdę, nie wiem co gorsze. Dowodzi to tylko jednego: na całym świecie sędziowie (co ja mówię, sędziowie - w ogóle urzędnicy) są tacy sami i oczekiwanie po nich tego, że będą sądzić sprawiedliwie i tak, żeby obywatele mieli zaufanie do państwa, jest idiotyzmem. To nie sędziowie i nie prokuratura ma decydować o tym, co komu wolno.

Przecież to nie jest zresztą jedyna tak kuriozalna sprawa. Przypomnijmy sobie chociażby sprawę z Clintonem i Levinsky. Mało kto w ogóle zwrócił uwagę na to, że cała maszyneria prokuratorska została uruchomiona tylko z tego powodu, że Clinton skłamał zeznając pod przysięgą, a zrobił to tylko dlatego, że akurat zapytano go o sprawę bardzo osobistą i wstydliwą (nie mógł odmówić odpowiedzi, bo byłoby to jednoznaczne z przyznaniem się).

Żeby zaprezentować, jakiego kuriozum dopuszczono się w tej z kolei sprawie, proponuję następujące porównanie: prokurator pyta "Czy kiedykolwiek słuchał pan muzyki disco polo?". Człowiek lekko się czerwieni, ale nie traci rezonu i twardo odpowiada "Nie". Kilka lat (!) później wpada do niego kumpel i razem piją piwo. Ten człowiek, przypadkiem w rozmowie, zwierza się mu - "no wiesz, kiedyś i ja słuchałem disco polo". Człowiek jednak nie wiedział, że kumpel miał ze sobą dyktafon, rozmowę nagrał, a następnego dnia zaniósł taśmę do prokuratury. Prokurator następnie wytoczył temu człowiekowi proces za kłamanie pod przysięgą.

Pewnie ktoś powie, że no ale wtedy akurat Clinton był prezydentem, a od prezydenta wymaga się prawdomówności. Możliwe, ale co to ma z prawnego punktu widzenia do rzeczy, przecież prawo podobno jest równe dla wszystkich!?

Cała sprawa nikomu nie przyniosła żadnych korzyści. No, może poza Moniką Levinsky, która z tej okazji napisała książkę i raczej nie wydała jej ze środków Ministerstwa Kultury. Stracił prokurator, który stał się ulubionym celem do plucia przez (lewicowe oczywiście) media, spadły indeksy giełdowe (nie żartuję - proszę sprawdzić), Clinton musiał odejść z polityki (chociaż zastanawiam się, czy nie zaliczyć tego jednak do korzyści), a USA stały się pośmiewiskiem całego świata. I też nikomu jakoś nie przyszło do głowy, że chyba jednak coś tu nie gra. (Nawiasem mówiąc, to też przypadkiem zaszkodziło Gore'owi, więc i niektórzy dopatrują się w tym spisku republikanów; w wyniku prezydentem na 8 lat został Bush junior, teoretycznie konserwatysta, a w praktyce, jak się okazało dopiero teraz, Keynesista czystej wody.)

I tak jest zawsze, w każdej sytuacji, gdy dany aspekt prawny jest określony zbyt ogólnie, nie są rozpatrywane przypadki użycia, które nie służą celom postawionym prawodawstwu. Stwarza to ogromne pole do nadużyć, tworzenia smaru do kariery, czy nawet osobistej zemsty (o łapówkarstwie nie wspominając). To się dzieje na dużą skalę w Polsce, właśnie dlatego, że nasz system prawny prawie cały tak wygląda. Ale dzieje się i w USA, w takich właśnie przypadkach, gdy prawo jest opracowane byle jak i totalnie bez głowy.

Przecież to nie gdzie indziej, jak właśnie w USA jest bardzo dużo przypadków, gdy sprawa sądowa jest przenoszona z jednej prokuratury do drugiej, albo kierowana do określonej prokuratury w określonym państwie, bo ta akurat stronie pozywającej w tej akurat sprawie daje większe szanse na wygraną (ostatnio głośna sprawa: i4i pozwało Microsoft za naruszenie patentu dotyczącego indeksowanego sposobu zapisu dokumentu, stosowanego przez M$ w OOXML, m.in. w Wordzie - na kuriozum zakrawa już sam fakt przyznania na to patentu w 1998 roku, a sprawa została właśnie celowo skierowana do sądu - no, zgadnijcie w jakim państwie :). Istnienie tego typu różnic najzwyczajniej w świecie podważa samą zasadę równości wobec prawa. Już nie wspomnę o tym, że najczęściej wygranie lub przegranie sprawy to kwestia ilości pieniędzy na adwokata. Co prawda tak jest na całym świecie, ale do jasnej cholery, nie żyjemy przecież w XIX wieku. Jeśli ideały równości wobec prawa są nam takie drogie, to powinno się podejmować wszelkie możliwe działania i ustalać wszelkie możliwe reguły, które pozwolą się do tego ideału równości zbliżyć na tyle, na ile to fizycznie możliwe.

Przykładowo, rozprawa sądowa powinna dotyczyć tylko i wyłącznie poznaniu szczegółów sprawy i zebraniu odpowiedniej ilości informacji. A po ich zebraniu sędzia, wraz z odpowiednimi pomocnikami, powinni znaleźć reguły prawne, które określają, co zrobić ze sprawą i wydać w efekcie wyrok zgodny z obowiązującym prawem. Adwokaci jedyne, co mają mieć do roboty, to wyciąganie ze świadków informacji, które mogą służyć w sprawie ich klientowi. I tak adwokaci, jak i sędziowie i prokuratorzy powinni mieć zakaz (i to pod karą pozbawienia możliwości wykonywania zawodu) podnoszenia głosu, wypowiadania własnych ocen, obrażania świadków, psychicznego znęcania się nad świadkami, a także żądania ujawnienia prywatnych i osobistych spraw podczas rozpraw publicznych (przykładowo, nie wolno by było zadać na rozprawie publicznej pytania, czy świadek uprawiał z kimś seks). I żadnych pompatycznych przemów przed ławą przysięgłych, bo jest to nic innego, jak psychologiczna manipulacja, której sprawność ma przeważyć nad rzeczywistymi aspektami sprawy. Poza tym, sędzia nie od tego jest, żeby przyklepać to, co ława przysięgłych ustali w drodze głosowania, tylko od tego, żeby ustanowić wyrok w majestacie prawa - to nie ława, tylko sędzia odpowiada za wydanie takiego wyroku. Rozumiem, że sędzia jest bardziej skłonny słuchać ławy przysięgłych, niż prawa (bo to lokalni ludzie go wybierają, co ma swoje zalety), ale gdyby odpowiadał głową za poprawnie wydany wyrok, może byłby bardziej skłonny jednak słuchać prawa.

Podobnie - należy jak najbardziej karać kłamanie pod przysięgą. Ale jeśli owo kłamstwo nie powodowałoby znaczącej zmiany w zeznaniach (w uzasadnieniu wyroku należałoby wskazać, które z zeznań faktycznie wpłynęły na wyrok i pozostałe uważa się automatycznie za nieistotne), powinno skończyć się tylko na cichym wymierzeniu grzywny i tyle (chyba, że obwiniony się na to nie zgodzi). Nie dlatego, że jest to "niska szkodliwość społeczna". Tylko dlatego, że straty, jakie łącznie poniesie społeczeństwo w wyniku całej pompatycznej procedury ukarania, będą większe, niż to czegokolwiek warte.

Jeśli teraz sprawa Polańskiego zakończy się deportacją i wsadzeniem go do więzienia, to będzie można mieć mieszane uczucia: z jednej strony to dobrze, że prawo jest bezwzględnie przestrzegane; z drugiej jednak strony bezwzględne stosowanie prawa, które jest durne, wcale mu estymy nie przydaje.

Czy ktoś ma wątpliwości, że to prawo jest durne? To proponuję wymienić choć jeden aspekt takiej kary, który byłby korzystny dla obywateli Kaliforni i sprawdzić równocześnie, czy ewentualne efekty uboczne są faktycznie akceptowalne - pomijając oczywiście aspekt nieuchronności kary. Jeśli wykonanie danej kary nie spełnia takich warunków, to znaczy, że mamy do czynienia z "wrogim prawem".

Zastanawiam się też, na ile to faktycznie opłacało się Szwajcarii - artyści występujący w obronie Polańskiego przypominają, że złamano w ten sposób pewne niepisane prawo. Na ile to poważna sprawa, nie wiem, ale z tego co pamiętam, to w zasadzie jedynym sensownym atutem Szwajcarii w ostatnich stuleciach był właśnie fakt, że jest ona neutralna. Właśnie dlatego Szwajcarskie banki są tak chętnie odwiedzane. Właśnie dlatego pisano jakiś czas temu artykuły o Szwajcarii, że najbardziej skorzysta z Unii Europejskiej, nie wstępując do niej. Teraz nagle w celu układania się z USA zrobią wszystko, choć biorąc pod uwagę, że USA mają w tej chwili zbyt wiele własnych problemów (np. galopujące bezrobocie), dla mnie sens tego przedsięwzięcia jest lekko wątpliwy. Tym bardziej przecież, że po pierwsze, nie chodzi o jakiegoś bandytę, który komukolwiek zagraża, i którego ukarania domagają się jakieś jego ofiary, a po drugie, w samej Szwajcarii takie przestępstwo przedawnia się po 15 latach. Nie chodzi o to, że Szwajcaria być może nie będzie już schroniskiem dla przestępców (zwłaszcza, że akurat pod tym względem i tak nie ma się co równać z Francją). Chodzi o to, że właśnie Szwajcaria lekką ręką pozbywa się tego, co od kilku wieków było jej atutem.

Szwajcaria zatem zamierza wydać w ręce USA obywatela Francji, który popełnił w USA przestępstwo (właściwie to należy napisać, że w Kaliforni, bo przestępstwo to jest kwalifikowane wedle kalifornijskiego prawa), nawet jeśli ichni wymiar sprawiedliwości by za taki czyn podobnego wyroku nie wydał. Trzeba przyznać, że jest to ewenement prawny, bo o podobnym przypadku jeszcze nie słyszałem. We wszystkich ekstradycjach, o których słyszałem, w grę wchodziły przestępstwa sądzone w obu krajach tak samo, a przynajmniej w obu krajach tak samo surowo karane. Ale żeby wydawać w ramach ekstradycji kogoś, kogo kraj w tych samych warunkach by już nie karał (w Szwajcarii przedawnia się po 15 latach), to naprawdę ewenement.

Czy Szwajcaria, która pewnie z Francją też ma umowy ekstradycyjne, nie powinna raczej wydać go Francji i pozwolić, aby Francja zajmowała się ewentualną ekstradycją, jeśli wyrazi takie życzenie? Pytam, bo kiedy w Polsce Yves Goulais zamordował Andrzeja Zauchę, to Polski wymiar sprawiedliwości, z tego co słyszałem (ale nie mogę znaleźć potwierdzającego źródła) kontaktował się z Francuskim konsulatem i uzyskał odpowiedź, aby go osądzić, jak uważa to za stosowne. Może konieczne to nie było, ale wypadałoby chociaż zapytać. Przynajmniej byłoby jasno widać, że Szwajcaria próbuje sobie ułożyć stosunki z USA kosztem stosunków z Francją.

Ale oczywiście można pokusić się też o spiskową teorię, tzn. cała sprawa to celowo wywołany skandal, mający zrobić dużo szumu wokół Polańskiego. W obecnych czasach i przy takich warunkach jest to również niewykluczone. Pewnie nawet w efekcie wyjdzie z tego wielki pic, władze Szwajcarii stwierdzą, że wniosek ekstradycyjny nie spełnia warunków, cała sprawa się przeciągnie, USA skompromitują się po raz kolejny, więc wniosek o ściganie trzeba będzie w niesławie wycofać i w zasadzie od tego momentu kolejni żądni kariery prokuratorzy z kraju wielkich kalafiorów będą go mogli pocałować w zadek. I może właśnie o to chodzi.

Z ostatniej chwili: ten tekst napisałem 22-go września 2009 roku. Właśnie przed chwilą, 12-go lipca 2010 roku, wyczytałem newsa, że Polański został uwolniony (cyt. za wp.pl):


- Nie ma zgody na ekstradycję Romana Polańskiego - takie jest oficjalne stanowisko władz szwajcarskich, które przedstawia minister sprawiedliwości Eveline Widmer-Schlumpf. - Sąd w USA odmówił nam wydania kluczowego protokołu, a wniosek może być obarczony wadą prawną - powiedziała minister. Werdykt oznacza, że Polański jest wolny i może opuścić areszt domowy, w którym do tej pory przebywał. USA nie mogą się odwoływać od decyzji w Szwajcarii.


A nie mówiłem? :D
Wszystko wyglądało mniej więcej tak: Szwajcaria: chcemy się upewnić, że wniosek nie ma wad prawnych. Adwokaci Polańskiego twierdzą, że odbył on już karę, więc pokażcie nam papiery na ten temat. Kalifornia: spadajcie na drzewo, żadnych papierów nie dostaniecie. Szwajcaria: to w takim razie pocałujcie nas w dupę.


Do dziś nie mogę wyjść z podziwu, że na całym świecie ludzie tworzący prawo nie wpadli na taki prosty i banalny pomysł: zebrać i opisać intencje i wymagania, jakie stawiamy określonym przepisom prawnym, poza samym faktem, że te przepisy stworzymy. O glebę mnie ciska dysonans, jaki zieje pomiędzy współczesną inżynierią, gdzie stworzenie produktu wymaga najpierw opisu wymagań, a potem dokładnych planów, projektów i symulacji, a współczesnym tworzeniem prawa, które pod względem technicznym jest na tym samym poziomie rozwoju, co w epoce Imperium Rzymskiego.

Jest kilka nauk, które zalicza się do "humanistycznych". Jedyne praktyczne nauki (tzn. studiujący je ludzie do czegokolwiek się społeczeństwu przydają), które się do takich zaliczają, to psychologia i prawo.

W przypadku psychologii jednak aspekty humanistyczne są tak nikłe, że w praktyce sposobem podejścia do tematu nie różni się od biologii, a więc jest w praktyce nauką inżynierską.

A prawo jakoś przypadkiem inżynieria ominęła. I dlatego właśnie tak to wygląda.

Bo gdyby na studia inżynierskie przyjmowano ludzi po egzaminach z historii, tak jak to obecnie jest w przypadku studiów prawniczych, to pewnie do dziś najpopularniejsze środki transportu byłyby napędzane silnikiem mocy czterech koni i to bynajmniej nie mechanicznych.