piątek, 12 listopada 2010

Ostatni wpis.

Może nie na każdym blogu, ale na niektórych - zwłaszcza opartych o tak beznadziejny engine - bywa, że jakiś wpis musi być też ostatni.

Niniejszym zatem kończę tego bloga. Nie będę go usuwać, bo musiałbym gdzieś przenieść posty, a nie chce mi się - niech więc pozostaną tak, jak są.

Blog będzie kontynuowany, ale już na innym enginie, WordPress. Zapraszam.

środa, 10 listopada 2010

Yellow pages: I znów walka o czystość języka

Z jednej strony oczywiście zgadzam się - poziom "nieczystości" naszego języka będącego w powszechnym użyciu jest przerażąjąca. Zgadzam się również, że w porównaniu do poziomu znajomości ortografii 20 lat temu jej obecna znajomość jest na poziomie więcej, niż żałosnym (mówi się, że to wysyp dyslektyków i pewnie coś w tym jest).

Ale jak zacznie jakiś moralizator moralizować na temat tego, jak powinna wyglądać czystość języka, to zaraz mi się przypomina podział sceny politycznej: oczywiście, nie reprezentują moich poglądów ludzie, którzy są za rozdawnictwem publicznych pieniędzy, regulacją gospodarki i rozbujaną opieką socjalną, ale w opozycji do nich stoją najczęściej zacofani przeciwnicy postępu technicznego, którzy wszędzie dookoła widzą wrogów.

Język się zmienia, dostosowuje do warunków, upraszcza się itd. - co ciekawe, z tego co zauważyłem, większość uproszczeń i zmian w języku bierze się stąd, że małe dzieci, uczące się dopiero swojego języka, nie potrafi określonych elementów języka wymówić poprawnie i tak mu zostaje na później. Stąd np. w języku polskim współczesna wymowa "ł" identyczna z angielskim "w", czy też w języku koreańskim wymawianie "s" i "c" jak "t" jeśli jest na końcu sylaby. Niektórzy nie potrafią tego zrozumieć i siłą nawracają na dawne zasady, choć to jest walka z wiatrakami.

Najgorsze jednak jest jak się nie rozumie, skąd dane zmiany się biorą. Oto znalazłem na Demotywatorach takie coś:

Zamiast wyzywać innych od analfabetów...

Pozwolę sobie to skomentować pojedynczo (pomijając te, z którymi akurat się zgadzam):

1. MUzyka zamiast muZYka

Co to za głupie wyjaśnienie, że "nazwy nauk nie mają polskiego pochodzenia i dlatego są akcentowane na sylabę trzecią od końca"? Przyznam szczerze, że nigdy nie mogłem zrozumieć tego fenomenu, skąd on właściwie się wziął, i bardzo się cieszę, że nareszcie znika on całkowicie z języka polskiego.

Może przypomijmy sobie z jakiego to języka pochodzą słowa takie, jak "muzyka", "matematyka", "fizyka", czy "humanistyka". Pomijając ten ostatni (potraktujmy go na razie jako żart, ale to też zaraz objaśnię), wszystkie pochodzą z języka greckiego. W języku greckim akcent jest stały (no, pomijając oczywiście przesunięcia, ale powiedzmy że stały), więc nie jest nienormalne, żeby akcent padał na trzecią sylabę od końca. Jest tylko jeden drobny problem: otóż, nie pada.

Wyrazy kończące się na "y/ika" w języku greckim są to zwykle rzeczowniki tworzone od przymiotników (te w rodzaju męskim mają końcówkę -ikos) i wszystkie te wyrazy są akcentowane na ową koncówkę, czyli na ostatnią sylabę. Mamy więc musikós, mathematikós, phisikós (a nie músikos, mathemátikos, phísikos) - nie wiem, nie studiowałem dogłębnie filologii klasycznej, wiem tylko tyle co z kilku drobnych podręczników, ale wszystkie twierdzą, że zapis akcentów jest to zapis akcentów - więc jeśli w piśmie jest wyraźnie napisany akcent na ostatnią sylabę, to ten akcent naprawdę pada na ostatnią sylabę (dla niezorientowanych - w języku greckim, podobnie jak w hiszpańskim, zapis akcentów jest obowiązkowy, dodatkowo w grece klasycznej istniały trzy rodzaje akcentów, które w formie pisemnej przetrwały do dziś w języku fracuskim). Nie ma zatem takiej możliwości, żeby akcent był napisany na ostatniej sylabie, a w wymowie występował na trzeciej od końca.

Inaczej ma się sprawa w języku angielskim, a i można mieć różne podejrzenia, skąd taki akcent; wyrazy te wydają się być tylko pozbawione ostatniej sylaby (music, mathematics, physics) więc wypada na drugą od końca. Można się spierać, czy to jest po prostu naturalnie postawiony akcent na sylabę drugą od końca, czy też rezultat "oryginalnego" akcentu na trzecią od końca. Nie rozstrzygałbym tego tak prosto z dwóch powodów: po pierwsze, nie wiadomo, gdzie miałby paść akcent przy założeniu, że oryginalny wyraz był akcentowany na ostatnią sylabę (właśnie tą uciętą), a po drugie, w języku angielskim akurat akcent jest również stały. Co prawda większość wyrazów jest akcentowana na sylabę drugą od końca, ale nie dotyczy to wyrazów, gdzie akcent został odgórnie narzucony, czyli np. wyrazów pochodzenia grecko-łacińskiego.

Poleganie na akcencie oryginalnych wyrazów nie jest zatem żadnym powodem narzucania tego akcentu w wyrazach zapożyczonych. Po pierwsze, w języku polskim akcent jest zmienny i istnieje od tego tylko kilka specjalnych wyjątków, którymi są ruchome końcówki w czasownikach (może by tak ten wybitny lingwista zajął się raczej tym właśnie problemem?). Po drugie, rozsiew akcentu po różnych innych językach, które zapożyczyły ten sam wyraz, też potrafi być spory.

Na przykład: nawet jeśli założymy, że oryginalny akcent ma coś do rzeczy, to pamiętajmy na przykład, że w języku francuskim akcentuje się na ostatnią sylabę (podobnie jak w języku polskim, akcent jest zmienny, tylko okazji do zmian jest zdecydowanie mniej). Dlatego np. w języku francuskim mamy "automAte" pochodzący od oryginalnego greckiego "autOmaton" (takoż w języku angielskim), w języku rosyjskim z kolei "avtomAt" (z czego wychodzi dziwoląg w postaci mieszanki nowogreckiej wymowy i francuskiego akcentu). Polski akcent "autOmat" akurat przypadkiem zgadza się z greckim oryginałem.

Ale nawet jeśli brać za dobrą monetę to greckie pochodzenie i akcent na sylabę trzecią od końca (wszystko mocno naciągane), to dlaczego miałby się ten akcent stosować tylko do rzeczowników i tylko akurat tych? Przecież jest bardzo dużo jeszcze wyrazów pochodzenia greckiego, jak "telefon", czy "teatr", z których oba musiałyby - dla zachowania zgodności z greckim oryginałem - być akcentowane na ostatnią sylabę. Nie wspominając już o prostszych przykładach choćby przymiotników utworzonych od tamtych rzeczowników: dlaczego ma być "fIzyka", ale "fizYczny", czy "mUzyka", ale "muzYczny"?

Ja stawiam na jedno wyjaśnienie - wygląda mi na to, że pogarda dla własnego języka, narodu, pochodzenia itd. powszechna wśród Polaków wcale nie jest wynalazkiem naszych czasów. Ten właśnie akcent na trzecią od końca widziałbym jako jeden z przejawów służalczości wobec narodów, które wymyśliły nazwy tych wszystkich nauk i używały ich z takim właśnie obcym akcentem - jeśli coś brzmiało obco (a zwłaszcza jak brzmiało po łacinie) to musiało brzmieć mądrze, mądrzej niż to samo powiedziane po polsku. Czy "telegraf" nie brzmi bardziej naukowo, niż "dalekopis"? Po łacinie wszystko brzmi mądrze, nawet "krzywą maczugą pobożnie zwyciężam" (łac. clava curva pie vinco).


Aha, właśnie, a co z tą "humanistyką"? No cóż, to mniej więcej podobny potworek językowy jak współczesna "homofobia" - mamy najpierw łacińskie "homo" (dokładnie to "humanum"), a potem kolejno greckie "-istes" i "-ikos". Gdyby to słowo było w całości z języka greckiego to mielibyśmy "antropistykę" - niestety jakoś tak się to dziwnie składa, że wszystkie wyrazy, które pochodzą od greckiego "anthroopos" nie mają nic wspólnego z ogólnopojętą "literaturą" (bo do tego się to sprowadza), jak choćby "antropologia". Współczesny potworek "homofobia" jest tworzony trochę inaczej (bo gdyby rozłożyć go na te greckie czynniki pierwsze to po złożeniu do kupy mielibyśmy coś w rodzaju "bojący się tego samego" - czyli dobrym przykładem mógłby być tu Polak, który źle się wypowiada o Polakach jako narodzie) - najpierw mamy "homoseksualista" (cząstka "homo" jest tutaj akurat grecka i oznacza "tożsamy"; występuje np. w wyrazach "homonim", "homologacja", czy "homomorfizm"), skrócone do "homo" (dzięki czemu kolejna grupka idiotów usiłuje to wiązać z łacińskim "homo"), a dalej wiadomo. Współczesne słowotwórstwo niestety też stoi na żałosnym poziomie - gdzieś np. przy okazji artykułu o różnych "fobiach" padło słowo "gynefobia". Ktoś pewnie sobie sprawdził, że "gyne" to kobieta po grecku i tak sobie skleił - zapomniał tylko o drobnostce, że w celu utworzenia takiego wyrazu należy wziąć nie mianownik, tylko dopełniacz ("gynaikos" w tym wypadku) i wtedy dopiero wyszłoby poprawnie słowo "ginekofobia" (podobnie jak jest "ginekologia"). Nie wykluczam, że gdyby temu komuś pozwolić na takie radosne słowotwórstwo, to szybko powstałyby też takie ciekawe słowa jak "fosgrafia", czy "anerpauza".


Proponowałbym wszystkim językoznawcom, którzy (bezskutecznie, ku mojej uciesze) próbują narzucić ten durny akcent w stosunku do tych wyrazów, zajęli się innym przekłamaniem akcentu, o którym już wspomniałem, mianowicie akcentu, który pozostaje stały w wyniku dodania ruchomych końcówek w czasownikach. Jest to jeden jedyny w języku polskim wyjątek, gdzie akcent w wyrazie nie pada na sylabę drugą od końca. Ruchomych końcówek są dwa rodzaje: jedna to końcówka czasownika w czasie przeszłym w 1 i 2 os. liczby mnogiej (-śmy, -ście), druga to końcówka trybu przypuszczającego "by". Obie nawet można łączyć, z czego powstaje ciekawe zjawisko końcówki z akcentem pobocznym.

W pierwszym przypadku zakłada się, że w czasie przeszłym w liczbie mnogiej trzecia osoba nie posiada końcówki, posiadają ją natomiast pierwsza i druga (tak nawiasem mówiąc to ja swego czasu odkryłem, że czas przeszły tak naprawdę tworzy oddzielna część mowy, której nie uwzględnia oficjalny zapis polskiej gramatyki - przykładowo w języku rosyjskim tych końcówek w ogóle nie ma, cała liczba mnoga ma taką samą formę, odmienia się za to - w polskim również - dodatkowo przez rodzaje, co świadczy o podobieństwie do przymiotnika lub imiesłowu). Te właśnie końcówki są ruchomymi końcówkami, co oznacza, że wyraz bez końcówki jest akcentowany normalnie, ale po dodaniu końcówki nie zmienia się pozycja akcentu: "chciEli", "chciEliśmy", "chciEliście" (a nie "chcielIśmy", "chcielIście"). Normalnie bowiem pozycja akcentu się zmienia i tak jest w liczbie pojedynczej: "pOdarł", ale "podArłem".

Podobna sprawa jest z końcówką "by" tworzącą tryb przypuszczający (i akurat niezależnie od liczby): "pOszedł", "pOszedłbym", "pOszedłbyś", "pOszedłby" (nie ma znaczenia, że jest też "poszEdłem"). Na dodatek w połączeniu z końcówką czasu przeszłego w liczbie mnogiej tworzy się dwusylabowa końcówka z akcentem pobocznym: pOszlib?śmy, chciElib?śmy. Te dwa ostatnie akurat stanowią mały problem, bo jeśli ktoś tu myli akcent, to najwyżej wstawi jeden akcent główny na drugą od końca - wymowa i tak jest rytmiczna, więc niepoprawna wymowa i tak jest nie do odróżnienia. Co więcej, z tego co zauważyłem końcówka "by" jest powszechnie traktowana jako ruchoma (tzn. wymawia się ją jakby była oddzielnym wyrazem - zresztą np. w języku rosyjskim akurat jest pisana oddzielnie, tam jednak z kolei "się" (sia) jest doklejane do wyrazów).

Problem pozostaje jednak z niepoprawną wymową "mielIśmy", "zrobilIśmy" itd. Proponowałbym w kwestii poprawiania akcentu skupić się na tych właśnie wyrazach, a nie na jakichś wyrazach pochodzących z języka obcego tylko z jedną końcówką i tylko w jednej części mowy.

2. tę płytę zamiast tą płytę

Ależ niestety proszę państwa, to właśnie "tą płytę" jest poprawną formą.

Ponieważ jako część zdania "tą" jest przydawką, więc jest zaliczana do tej samej grupy, co przymiotniki i siłą rzeczy dostaje przymiotnikową końcówkę. Dlaczego zatem przy "tą zieloną płytę" nasz wybitny znawca poprawiać by chciał na "tę zieloną płytę" a nie idzie na całość w "tę zielonę płytę", co nawiasem mówiąc dawno temu było właśnie poprawną formą?

I przymiotniki nie są tu żadnym wyjątkiem - tak samo mamy "zieloną płytę" i "drugą płytę" i "wytłoczoną płytę" i "swoją płytę" i naprawdę nie widzę żadnego powodu, dla którego akurat zaimek wskazujący miałby mieć inną końcówkę. Nie istnieje żadna reguła, która by regulowała dla "ta" końcówkę "ę". Byłby to wyjątek nie tylko dla zaimka wskazującego, ale w ogóle wyjątek tylko dla zaimka wskazującego w bierniku, bo w pozostałych przypadkach jakoś mamy końcówkę identyczną z przymiotnikiem.

Słowo "tę" jest zaszłością, podobnie jak zaszłością jest w ogóle końcówka "ę" w bierniku również dla przymiotników. Skoro przymiotniki mają tam "ą", to i nie a powodu, by "ta" się od tego wyłamywało.

3. przyjechał 71 zamiast przyjechało 71

Oczywiście, że znów poprawna jest ta druga forma. Nie ma żadnego domyślnego "autobusu" w tym stwierdzeniu, bo również "przyjechało 71" można powiedzieć gdy przyjechała dorożka (przykład od czapy, ale trudno mi jest wymyślić środek transportu, który nie jest rodzaju męskiego). Ten domyślny autobus to chyba jakiś chory wymysł szurniętego naukowca. Występuje tutaj zjawisko nazywania rzeczy bez nazwy poprzez "to", ewentualnie można uważać, że rodzaj nijaki jest to rodzaj dla zaimka "coś" (zaznaczam przy okazji, że "ktoś" jest rodzaju męskiego, co powoduje czasem drobne zamieszanie). Na tej samej zasadzie mówimy, że "grało bardzo głośno" (podczas gdy grała orkiestra), albo "zepsuło się" o autobusie.

4. W każdym bądź razie

Forma jak najbardziej poprawna, chociaż odrobinę nacechowana emocjonalnie. Ale podobne nacechowanie emocjonalne jest w określeniu "wtedy i tylko wtedy" (tak jakby samo "wtedy" nie wystarczyło), które jest powszechnie używane w logice i to nie tylko w języku polskim. Znów: nie jest to pomieszanie dwóch wyrażeń (czyli w każdym razie i bądź co bądź), tylko dodatkowe zwiększenie rangi "każdego razu" poprzez coś w rodzaju, "w każdym przypadku, jaki by to nie był przypadek".

Pomieszanie dwóch wyrażeń to może być np. "postawienie kota na głowie".

5. Na miasto, na sali vs. do miasta, w sali

Jak jest z tym "na sali" to się nie wypowiem, czy forma jest poprawna, tego nie wiem, ale jest jak najbardziej powszechna. Tylko jeśli "na sali" nie jest poprawne, to czy jest w takim razie poprawne "na werandzie"? Językoznawca, który to zamieścił sam się nawet złapał na własny haczyk: jeśli dopuszczalne jest, żeby wisiała tabliczka "na sali", to właściwie gdzie ta tabliczka miałaby wisieć? Bo skoro sala jest tylko i wyłącznie wnętrzem (skoro poprawne jest jedynie "w sali"), to w jaki sposób może coś wisieć "na sali"? Być może na zewnątrz tego czegoś, co ogradza sala, ale akurat sala nie ma zewnętrza. Zewnętrze sali zawsze jest jakoś określone - jest to albo zawierający ją budynek, albo okno, albo drzwi, albo sufit i powieszenie tej tabliczki w jakimkolwiek z tych miejsc nie może być określone jako "na sali". To właśnie określenie "na sali wisi tabliczka" byłoby niepoprawne - wisi ona co najwyżej "na drzwiach sali".

Dla mnie właśnie nienormalnie brzmi "w sali" - prawdopodobnie dlatego, że "sala" jest słowem typu "teren" (a nie typu "pomieszczenie").

Natomiast "na miasto" nie jest wcale niepoprawną formą "do miasta", ani nie jest też jego formą alternatywną - to po prostu zupełnie co innego znaczy. Do miasta możemy jechać tylko jeżeli jesteśmy poza miastem, tzn. na wsi, ewentualnie w innym mieście. Jeśli zatem jesteśmy w mieście, ale gdzieś w jakimś budynku, a za "miasto" uważamy otwartą przestrzeń znajdującą się w granicach miasta, to wtedy wyjście z tego budynku to jest wyjście na ową otwartą przestrzeń - czyli "na miasto". Nikt przecież nie mówi, że jedzie "na miasto", jeśli jest poza miastem, ale też nikt nie powie, że wychodząc z budynku jedzie "do miasta", bo przecież jest w mieście (choć niekoniecznie jest "na mieście"!).

Zapomina się o tym, że słowa mogą mieć kontekstowe interpretacje, mogą mieć specjalizacje do typów, pomijając już fakt, że mogą mieć równocześnie kilka części mowy (na to, przykładowo, opracowywacze oryginalnej polskiej gramatyki też nie wpadli). A rekcje czasowników i dobór przyimków używanych z danymi słowami zależy właśnie od tych typów, a nie od konkretnych słów. Podobnie rzecz się ma z "pod szkołą".

6. Kartka papieru

Nie istnieje kartka styropianu, ani kartka plastiku. Aleś się wysilił cwaniaczku. Podobnie nie ma dzbana styropianu, ani szklanki plastiku. I co z tego? A kartka pergaminu nie może być? Bo co? Bo pergamin wyszedł z użycia?

W języku angielskim jakoś nikt nie robi problemu z "sheet of paper" i to nie dlatego, że samo "sheet" może znaczyć "prześcieradło". Ten sam rodzaj idiotów językowych odmawia istnienia określeniu "okres czasu" - a w języku angielskim, znów, jakoś nikt nie ma nic przeciwko "period of time".

"Kartka", czy też "okres" to są wyrażenia opisujące jednostki (lub metajednostki, bo okres może być lokalnie zdefiniowany na bazie innej jednostki). Nie ma to żadnego znaczenia, że jednostki "kartka" nie używa się do niczego innego, niż papier. Akurat się nie używa, ale "kartka papieru" to tego samego rodzaju wyrażenie, co "kromka chleba", "plasterek sera", "słoik dżemu", czy "rolka taśmy".

Znów, brak zrozumienia podstawowych mechanizmów rządzących językiem. Akurat jednostki to jest sprawa bardzo uniwersalna i używana we wszystkich językach. W językach azjatyckich zwłaszcza tych jednostek używa się nawet obowiązkowo i nawet tam, gdzie u nas by się to wydawało nie do pomyślenia (spróbuj np. na polski przełożyć coś, co brzmi jak "12 osób ludzi").

O, tu się jeszcze trafiło "jakichś", że niby powinno być poprawnie "jakiś". Człowieku, czyś ty się z choinki urwał? Idź się doucz, tego po prostu już mi się nie chce komentować, bo aż ręce opadają.

Podsumowanie?

Nie chce mi się. Jest późna noc, mnie coś strzeliło do głowy, żeby pisać bloga zamiast iść spać. Zamknąć demotywatory, tak najlepiej.

Zwłaszcza, że wczoraj doznałem wstrząsu podczas oglądania demotywatorów. Trafiłem na obrazek banana, a przy nim "To tylko banan. Przeglądaj dalej". Otrzeźwiło mnie zdrowo, że aż zamknąłem demotywatory. Tylko nie wiem po co dziś znów otworzyłem.

Dobra. Teraz wkleić ten tekst w zapasowe miejsce i próbować publikacji. Na tym blogu tekst można bardzo łatwo stracić. Straszne dziadostwo. Ale lepszego nie znalazłem (wciąż szukam).