sobota, 7 marca 2009

Yellow Pages III: Zamieszanie wokół eutanazji

Cytatów nie będzie. Może uzupełnię później.

W mediach znów rozpętała się burza w sprawie, którą określa się jako sprawę "eutanazji". Jest to oczywiście jeden z przekrętów medialnych i nie największy wcale z dowodów na to, jak bardzo prasa się wysługuje ideologom.

Póki co, zapamiętałem dwie sprawy: jedna we Włoszech, gdzie w końcu odłączono od aparatury osobę w stanie wegetacyjnym, a ostatnio i jedna w Polsce. W obu tych sprawach odbyło się starcie dwóch obozów: "Atanastów", którzy chcieliby każdemu człowiekowi przedłużać życie w nieskończoność, oraz "Eutanastów", którzy chcieliby jak najszybciej pozbyć się uciążliwych chorych i niedołężnych ludzi. Ludzie normalni, nie należący do żadnego z tych obozów, jak to zwykle, nie mają nic do powiedzenia. A przynajmniej nikt w prasie się za nimi nie opowiada.

Nie zamierzam polemizować z tymi idiotami, eutanastami. To są po prostu zakamuflowani mordercy (lub samobójcy).

Nie zamierzam również polemizować z tymi idiotami, atanastami. Przedłużanie każdemu człowiekowi życia w nieskończoność jest sprzeczna z prawem naturalnym. Jest to więc kolejna lewicowa ideologia.

Co ciekawe, dokładnie te argumenty wytaczają przeciwko sobie te dwa obozy. Jedyne co względem tego, co pokazuje prasa, jest nienormalne, to opowiadanie się za tymi dwoma poglądami jednocześnie. Jak to się im udało, żeby postawić jednoznaczną sprzeczność jednego z drugim? Bardzo prosto: należało tylko wyznaczyć obszar, który sam w sobie jest sprzecznością i nie mówić o jego istnieniu.

Normalnych ludzi bowiem eutanaści oskarżają o atanazję, a atanaści o eutanazję. Jeśli więc posługiwać się warunkami stworzonymi przez prasę, to możesz być albo eutanastą, albo atanastą - a twór będący jednym i drugim stoi sam ze sobą w logicznej sprzeczności, więc istnieć nie może. Sprytnie, nie?

A polega to na takim zdefiniowaniu eutanazji i atanazji (tak, przyznaję się, pojęcie wymyśliłem sam, bo nie znalazłem w otaczającej mowie niczego podobnego; słowo to powstało z greckich "a-" - zaprzeczenia i "thanatos" - śmierć), żeby oba te pojęcia przywłaszczały sobie część poglądów wyznawanych przez ludzi normalnych. Pozwala to przeciągać normalnych ludzi do obozu eutanastów lub atanastów.

I żeby było jasne - ideologii eutanastów nie definiują eutanaści. Ideologię eutanastów definiują atanaści, a ideologię atanastów - eutanaści. Nie jest to bowiem żadne uczciwe postawienie sprawy na zasadzie: "jestem kimś takim i wyznaję takie-a-takie poglądy", nawet żeby były one bardzo skrajne. Jest to działanie typu "przyprawiamy sobie nawzajem gęby". To właśnie normalni ludzie są przez eutanastów oskarżani o atanazję, a przez atanastów o eutanazję.

Więc jeśli już stawiać sprawę jasno, to należy raczej powiedzieć, jak atanazja jest definiowana (przez eutanastów), a jak eutanazja (przez atanastów).

Eutanazja zatem jest to wszystko to, co ma prowadzić do śmierci człowieka (nawet jeśli ta śmierć nastąpiła z przyczyn naturalnych). Eutanastą jest zatem każdy człowiek, który uważa, że jakiś człowiek powinien umrzeć. Do przejawów eutanazji zatem zalicza się zarówno zabijanie człowieka, którym trzeba się opiekować, zabijanie człowieka, który cierpi z powodu ciężkiej choroby (żeby się "nie męczył"), jak również odcięcie od aparatury człowieka, który jest już rośliną (umarł jego mózg).

Atanazja natomiast (czyli zestaw poglądów potępianych przez eutanastów) jest to obrona życia za wszelką cenę, również obrona życia zupełnie bez sensu, podtrzymywanie pewnych oznak życia (najczęściej bicia serca), które wcale nie oznaczają, że człowiek jest żywy i świadomy itd.

Oczywiście eutanaści myślą o sobie zupełnie co innego - oni uważają, że bronią prawa do śmierci, podobnie zresztą atanaści są święcie przekonani, że są obrońcami życia. Oba te obozy mają tylko jedną wspólną cechę - żadna z nich nie stawia na pierwszym miejscu człowieka. W obu człowiek jest rzeczą, na której się eksperymentuje, która nie ma nic do powiedzenia. Paradoskalnie, obie te ideologie są lewicowe i obie są antyliberalne - prawo do śmierci odbiera prawo do życia i odwrotnie. Normalni ludzie, dla których liczą się wartości liberalne, i dla których każdy człowiek powinien mieć prawo do życia i prawo do śmierci równocześnie, są sprzecznością samą w sobie (względem tego, co widzimy w prasie).

Winnymi całego wielkiego zamieszania są jednak atanaści. Eutanaści bowiem są, przynajmniej w Polsce, jedną ze skrajnie lewicowych ideologii, na które w Polsce jest, delikatnie mówiąc, umiarkowane zapotrzebowanie i które zyskują u ludzi niewielki posłuch. Trochę inaczej jest w tzw. "starej unii", ale prawdę mówiąc więcej się o tym mówi, niż jest w tym prawdy. Nawet zresztą w całej Europie nikt eutanastów nie traktuje wcale aż tak poważnie, jak by to wynikało z doniesień prasowych (zdominowanych zresztą przez środowiska lewicowe - i nie jestem pierwszym, który to stwierdził, co więcej, ja to tylko powtarzam po innych). Każdy Anglik lub Francuz, pełen górnolotnych frazesów o tolerancji, w przypływie szczerości (np. po dużej ilości napojów "wysokoskokowych") może wam powiedzieć, co się "naprawdę" myśli o tych ideologiach i ludziach. I tak samo nikt nie myśli poważnie, żeby eutanazja mogła stać się prawem. Przyczyna jest oczywista - zgódź się na eutanazję, to potem ciebie "coś" spotka.

Atanaści jednak rozpętali przeciwko tym nieszkodliwym idiotom taką nagonkę, że łatę eutanasty przykleili i prawdziwym eutanastom i normalnym ludziom. Okazuje się, że eutanastą jest każdy, kto ośmieli się w jakikolwiek sposób "przyczynić" do śmierci człowieka, choćby przez nic nie robienie. A jeśli już trafiło się, że ktoś jest podtrzymywany przez aparaturę - to już kaplica. Oczywiście aparatura może dzisiaj już podtrzymywać życie człowieka praktycznie w nieskończoność. Co prawda nie doszło jeszcze dzisiaj do czegoś takiego, że ktoś przeżył już 100 lat, od 30 lat jest podtrzymywany sztucznie przez aparaturę. Byłby to bardzo ciekawy przypadek, bo ktoś mógłby zadać pytanie: przepraszam bardzo, wszyscy jego kumple, których żadna aparatura nie podtrzymywała, już dawno wyciągnęli nogi - to ile jeszcze do jasnej cholery czasu mam go podtrzymywać???

Ja mam tylko nadzieję na jedno: że w którymś momencie duch tego sztucznie podtrzymywanego człowieka objawi się tym zażartym obrońcom życia i ich opierdoli. I każe natychmiast odłączyć jego sztucznie ożywiane zwłoki od aparatury. Przydałoby się to, zwłaszcza że atanaści zwykle są związani z "środowiskami chrześcijańskimi", więc to by był na nich dobry hak. Niestety na to akurat nie mamy wpływu.

Ale o - właśnie tutaj wyraziłem pogląd ludzi "normalnych", które mogą spowodować, że atanaści natychmiast przyczepią mi łatkę eutanasty. No bo jak to - odłączyć od aparatury? To jest zabójstwo, morderstwo, obrzydlistwo!

W ten właśnie sposób atanaści wpychają normalnych ludzi w objęcia eutanastów. Każdy normalny człowiek wie bowiem, że sztuczne podtrzymywanie życia człowieka, który jest już biologicznie martwy, to mniej więcej coś podobnego, jak hodowanie rybek w akwarium - tyle tylko, że znacznie bardziej kosztowne i zdecydowanie nieetyczne, skoro jest to zabawa ludzkimi zwłokami.

Dochodzi do tego również kwestia kosztów. Ja rozumiem, że być może kobiecie, która straciła męża, jest ciężko z tym, że nie miała środków na jego leczenie - ale nie rozumiem, dlaczego nie mógł jej ktoś po prostu pomóc. Najlepiej, żeby zresztą ci atanaści zajęli się właśnie taką działalnością. Jeśli chce się, żeby życie człowieka beznadziejnie chorego ktoś podtrzymywał, to niech dadzą na to środki.

Co ciekawe - i to właśnie pokazuje, że sprawa "eutanazji" z Włoch nie jest prostą sprawą - nie chodziło tutaj tylko o kwestię odłączenia od aparatury. Znalazła się bowiem fundacja, która chciała przejąć finansowanie przedłużania życia tej kobiety. W tej sytuacji ja bym nie protestował - jeśli ktoś chce sam finansować owe przedłużanie agonii, jego sprawa. Protestuję jedynie przeciwko żądaniu, aby ktoś finansował coś, czego finansować nie chce, tylko dlatego, że "tak jest etycznie". Natomiast w podanej sytuacji nastąpiło odłączenie od aparatury, mimo że znalazł się ktoś, kto chciał finansować przedłużanie życia. Świadczy to o tym, że odłączenie od aparatury nastąpiło z przyczyn czysto ideologicznych.

I tu właśnie wyjaśnię, dlaczego ten artykuł znalazł się pod "Yellow Pages".

Nikt, ale to absolutnie nikt z relacjonujących owo zdarzenie w prase nie przytoczył jednej, bardzo istotnej informacji: czy owa kobieta miała orzeczoną przez lekarza śmierć mózgu. Nikt właściwie nie powiedział, na ile ta kobieta miała badany mózg i na ile jest on uszkodzony i czy będzie mogła odzyskać pełną sprawność. Inaczej mówiąc, poza ogólnikowym stwierdzeniem, że ta kobieta jest już warzywem, nie dowiedzieliśmy się nic na temat przyczyn, dla których odłączono ją od aparatury.

Może w przyszłości będą jakieś metody pozwalające takie osoby wyleczyć, odgryzają się atanaści. Jasne. Moim zdaniem nastąpi to dopiero w czasach, gdy wyhoduje się sztuczny mózg (i wszystkie inne organy) i będzie można mu ten mózg przeszczepić. Póki co, na taki wynalazek się nie zanosi. Co więcej, nawet jeśli, załóżmy teoretycznie, znajdzie się w przyszłości sposób na wyleczenie tej osoby, to wciąż nie wiadomo, czy ktoś będzie mógł za to leczenie zapłacić!

To prawda, że dzisiaj kryteria określające możliwość przeżycia człowieka pozwalają przeżyć większej ilości osób - ale przecież dzieje się tak również dlatego, że dziś można wyleczyć choroby, na które dawniej ludzie umierali. To prawda, że prof. Stephen Hawking w XVI wieku dawno by wyciągnął nogi - ale nie mówimy o możliwościach przeżycia w jakiejś nieokreślonej przyszłości, gdy takie przeżycie będzie możliwe, tylko o możliwości przeżycia tu i teraz. Pan prof. Hawking mógł przeżyć nie tylko dlatego, że istniała aparatura, która mogła mu przedłużać życie. Również dlatego, że mimo paraliżu ciała ten człowiek mógł pracować i nadal mieć osiągnięcia naukowe, więc koszty utrzymania go przez aparaturę mógł pokryć sam bez niczyjej łaski.

Powiedzmy więc może sobie szczerze i jasno - zabójstwem jest odebranie życia człowiekowi zdrowemu, poruszającego się (nawet w ograniczonym zakresie) o własnych siłach, człowiekowi świadomemu. Natomiast jeśli ktoś z przyczyn naturalnych umiera - to trudno, widać przyszedł na niego czas. Jeśli się mu podtrzymuje życie, to fajnie, może pożyje potem jeszcze jakiś czas. Natomiast nikt nie może mieć pretensji, że ktoś komuś życia nie uratował lub nie przedłużył!

Ja rozumiem, że ktoś może potem mieć wyrzuty sumienia, że komuś nie pomógł, ale tak naprawdę to jest wynik szantażu ze strony atanastów. Odmawianie komuś prawa do życia dla nich to zabójstwo, a nieudzielenie pomocy w celu uratowania życia jest dla nich odmówieniem prawa do życia.

Problem w tym, że gdyby pójść jeszcze dalej, to okazałoby się, że skoro ja mam komuś ratować życie, a jeśli tego nie zrobię, to odmawiam mu prawa do życia - to znaczy, że owo prawo do życia nadaję mu w tym momencie właśnie ja! I w tym momencie jest drobny problem - na jakiej podstawie ktoś ma mi mówić, czy ja mam owo prawo do życia komuś dać, czy nie? Jeśli los zdarzył, że mam władzę nad życiem i śmiercią określonego człowieka, to dlaczego ktoś ma mi dyktować, co mam z tym prawem zrobić? Chcecie, to szukajcie - nie ma żadnego prawa naturalnego, ani boskiego, które nakazuje coś konkretnego robić w tej sytuacji.

Zwłaszcza właśnie atanaści mówią, że tylko Bóg jest panem życia i śmierci, więc tylko on ma prawo je odbierać lub dawać. Skoro tak, to znaczy, że jeśli ktoś umiera, to dlatego, że Bóg tak chciał, prawda? Czyli udzielenie mu w ogóle pomocy byłoby sprzeczne z wolą Boga!

(Dygresja, ale tylko dla chętnych: Oczywiście, że Bóg dopuściłby do śmierci tego człowieka i oczywiście, że człowiek mógłby uratować owo życie. Dopuszcza się obie możliwości. Jeśli by tak nie było, to w ogóle żaden człowiek nie mógłby uratować żadnemu człowiekowi życia, a tym samym nie miałby takiej zasługi. W historii chrześcijaństwa znane są przypadki, gdy człowiek postąpił niezgodnie z wolą Boga, choć oczywiście nie było to sprzeczne z jego postanowieniami i udało mu się postawić na swoim. Było to możliwe tylko dlatego, że Bóg pozwolił człowiekowi postawić na swoim. Nie zmienia to faktu, że jeśli człowiek tak zrobi, to co najwyżej będzie miał dodatkowa zasługę - natomiast nie otrzyma żadnej "kary", jeśli z tej okazji nie skorzysta!)

Czyli zbierając to wszystko do kupy: gdyby używać prostackich objaśnień owej ideologii, to wynika z tego, że ratując komuś życie postępuje się sprzecznie z wolą Boga, ale z kolei nie ratując komuś życia człowiek staje się mordercą. Inaczej mówiąc: jeśli znalazłeś się w sytuacji bycia czyimś panem życia i śmierci, to masz pecha. Chyba, że jesteś jakimś dyktatorem, ale akurat to pozycji wobec Boga wtedy w najmniejszym stopniu nie poprawia.

To jest szantaż, jeśli mamy nazywać rzeczy po imieniu. I nie wiem, czy ma to jakąś określoną nazwę w psychologii, ale na pewno zjawisko jest bardzo dobrze znane. To jest dokładnie taki sam szantaż, jak komentarze pod twoim adresem ze strony ludzi w tramwaju, bo nie chciałeś ustąpić miejsca siedzącego staruszce (a może właśnie ty jesteś skrajnie wyczerpany i słaniasz się ze zmęczenia - nie masz obowiązku nikomu ustępować miejsca!). Tak samo, jak nie wpuszczenie do kolejki matki z dzieckiem na ręku (oczywiście, że niemowlęta narzucają strasznie bezwzględny rygor czasowy rodzicom, ale zdarza się też, że to "dziecko na ręku" ma jakieś 5 lat i wcale jego harmonogram nie odbiega od harmonogramu dorosłego człowieka!). Tak samo, jak odmowa przeprowadzenia staruszki przez ulicę. Jeśli ja komuś w wyżej wymieniony sposób pomogę, jest to tylko moja dobra wola. Mogę chcieć pomóc i mogę nie chcieć. Jeśli odmówię, to jest to moje prawo. Pomoc w tych wypadkach nie jest w żadnym stopniu moim obowiązkiem. Z tego powodu domaganie się od jakiegokolwiek człowieka pomocy w tych przypadkach jest chamstwem. I nie ma żadnego usprawiedliwienia dla takiego postępowania.

I dokładnie tak samo jest w tym przypadku. Powinienem mieć prawo odmówić ratowania życia człowiekowi, jeśli tak zechcę. Powinienem nawet mieć prawo odmówić mu życia po jakimś czasie od jego uratowania, nawet kilku lat. Jeśli to rzeczywiście Bóg jest panem życia i śmierci, to znaczy, że gdyby jego wola była taka, że ten człowiek ma żyć, to sprawiłby cud, żeby ten człowiek żył. A jeśli żadnego takiego cudu nie sprawia, to znaczy, że jego wolą jest śmierć tego człowieka. Tyle.

Przy takim postawieniu sprawy chyba nikt nie powinien mieć wątpliwości, jak ma postąpić w podobnych przypadkach. Jeśli jesteś w sytuacji, że człowiek obok ciebie umiera, a tylko ty możesz uratować mu życie - nie słuchaj tych, którzy ci mówią "nie zastanawiaj się". Właśnie zastanów się. Bo w tym przypadku jesteś panem życia i śmierci. I to niekoniecznie absolutnym - czasem próba uratowania życia przy nieznajomości stopnia wewnętrznych obrażeń może nawet przyspieszyć śmierć.

Jeśli więc jest to, na przykład, wypadek samochodowy - zrób tylko tyle, ile wymaga prawo (tzn. zadzwoń na pogotowie) - a coś więcej to zrób tylko jeśli jesteś pewien, że uratuje mu to życie. Jeśli jesteś prawnym opiekunem kogoś, kto został ci przekazany w wegetującym stanie - to jest twoja sprawa, czy odłączysz go od aparatury, czy nie. Jesteś panem życia i śmierci i ze sposobu skorzystania z tego prawa nie musisz się przed nikim tłumaczyć. Oczywiście mówię tylko o sytuacji, gdy owo prawo zostało nadane przez niespodziewane okoliczności, w których się człowiek znalazł, a nie zostało one samodzielnie przezeń "wypracowane" (na przykład, postrzeliłeś człowieka, i masz szansę uratować go przed wykrwawieniem się). Jak by nie było, sprawa jest prosta: co by było, gdyby nie było ciebie na miejscu i w ogóle nie miałbyś wpływu na całą sytuację? Jeśli by ten człowiek umarł w tym przypadku, to jego śmierć w sytuacji, gdy mogłeś uratować mu życie, jest tylko naturalną koleją rzeczy, której ty nie zaburzyłeś. Tyle.

A eutanazję należy nazywać po imieniu. Eutanazja jest to zabicie człowieka, który żyje "ale co to za życie". Najczęściej jest to śmierć na życzenie człowieka, którego sytuacja życiowa jest beznadziejna. W tym jednym przypadku oczywiście również mam swoje zdanie, to znaczy - jeśli człowiek jest w stanie sam żyć, ale nie chce już dłużej żyć - to niech popełni samobójstwo. Jeśli tak koniecznie chce, to niech mu się nawet wykonanie tego ułatwi: jego wola, to niech ją spełni. To oznacza, że:


  1. jeśli ta beznadziejnie chora osoba chce umrzeć, to należy ewentualnie przygotować jej zestaw do śmierci. Ta osoba musi sama jednak wykonać kluczowy ruch niezbędny do uruchomienia mechanizmu pozbawiającego ją życia.
  2. jeśli śmierci tej osoby chce ktokolwiek inny - niech idzie się wypałować
  3. ludzie, którzy utrzymują życie tej chorej osoby mają prawo zaprzestania jego finansowania. Jeśli to oznacza, że w szpitalu mają tą osobę przedstać utrzymywać przy życiu, to tak mają zrobić.


Na pewno rozmijam się tutaj z poglądami tzw. "środowisk chrześcijańskich" (których bezmózgie ideologie są dokładnie tak samo lewicowe, jak ideologie gejów, lesbijek i eutanastów), natomiast trzymam się jednej zasady: w społeczeństwie uważa się, że człowiek jest właścicielem swojego życia, a w społeczeństwie szanującym zasady każdy człowiek ma prawo dysponować jak chce wszystkim, co do niego należy, a także nikomu nie wolno dysponować jego własnością bez jego zgody. Każdy, kto szanuje liberalne zasady wie, że człowiek ma prawo do życia i prawo do śmierci, w tym również prawo do przedłużania sobie życia w nieskończoność (na ile on lub ktoś inny jest w stanie to finansować) i prawo do odebrania sobie życia. I nikomu nie wolno człowiekowi ani tego prawa odbierać, ani mówić mu, z którego z tych praw ma skorzystać.

Tyle wystarczy, żeby utrzymać społeczeństwo w stanie nie pożerającym sie nawzajem. Do niczego ponad to człowiek nie może być zmuszany. Co ponad to powinien był dopełnić, a nie dopełnił, to będzie się już sam osobiście rozliczał przed Bogiem. Niezależnie od tego, czy w niego wierzy, czy nie.

Brak komentarzy: