poniedziałek, 31 sierpnia 2009

Warszawska retrospekcja

Tak sobie poszliśmy z żoną i z maluchem na basen.

Na najdroższy i najbardziej wypasiony warszawski basen, "Warszawiankę". A co. Zaszaleliśmy. Zresztą ja, dysponując kartą Benefit, wchodzę tam za darmo. No, przynajmniej tak miało być oficjalnie.

Wchodzimy i najpierw oglądamy cennik. Z cennika praktycznie nic się sensownego nie da wyczytać (zajmuje dwa rzędy tablic na ścianie szerokości ok. 10 metrów - mógłby rywalizować pod tym względem z dworcami kolejowymi), więc podchodzę do kasy i życzę sobie po prostu wstęp na basen. Zaznaczam oczywiście, że posiadam kartę Benefit i życzę sobie z niej skorzystać.

Pani, która mnie w tej kasie obsługiwała, poinformowała mnie zatem, że niestety w tym okienku nie mogę skorzystać z karty benefit i powinienem się udać piętro wyżej do okienka z barem (tak, dokładnie, tam gdzie się sprzedaje chipsy, bulbony, kawy herbaty i inne takie - przy okienku z barem przecież jest informacja, że obsługa również kart Benefit...). Ja mówię, że ok, tylko w takim razie poproszę tutaj tylko bilet dla żony. Pani mi na to, że tamtym okienku załatwię obie te rzeczy.

Tak trochę na marginesie, zanim udam się do barku, dodam jeszcze, że ani w tej pierwszej kasie, ani w barku, nie ma możliwości płacenia kartą.

Udajemy się więc na pierwsze piętro do barku, ja daję kartę Benefit, a pani daje mi jakąś kartę z chipem i prosi jeszcze ode mnie 10 zyli. Ponieważ z natury nie jestem bezczelny, więc nawet nie zapytałem po co to jej, ani też nie zwróciłem uwagi na to, że za te pieniądze nie dostałem żadnego papierka (a może po prostu chciałem mieć to już jak najszybciej z bani). Doczytałem tylko później na kartce stojącej na barze, że - coś w tym stylu - za przekroczenie wyznaczonego czasu obowiązuje opłata w wysokości 10 zł, więc zapewne była to kaucja na poczet tej opłaty (ale oczywiście nigdzie nie było wprost napisanej informacji o tym, że jest to kaucja, która zostanie zwrócona).

W ogóle zresztą należy zacząć od tego, że ten system opłat z użyciem karty Benefit jest w tej instytucji nieco złożony i nie wszystkie aspekty są takie znów oczywiste. W każdym normalnym kraju - a bywałem w takowych - zapytanoby mnie, czy wiem, jak to fukcjonuje, a jak nie, to oni wszystko mi wyjaśnią. Mnie to - mniej więcej - wygląda tak, że oni biorą moją kartę Benefit, dają mi kartę abonamentową, a ja następnie z tej karty abonamentowej poprzez użytkowanie basenu wykorzystuję ileś-tam impulsów. Chodzi po prostu o jakąś możliwość ograniczenia ilości godzin, jakie można tam spędzić "za darmo". A to 10zł to jest opłata w przypadku, gdy ktoś wydusił kartę abonamentową jednorazowo do czysta.

Mimo wszystko, nie rozumiem, dlaczego taki system ma być dla mnie oczywisty, bo np. jak chodziłem na basen w Zambrowie, to po prostu pokazuję kartę Benefit i mam wjazd za darmo bez żadnych ograniczeń (nawiasem mówiąc, jeśli ktoś bywa w okolicach Łomży i Zambrowa to gorąco polecam!).

W każdym razie pani od karty Benefit w barze powiedziała mi, że ok, teraz mogę już pójść... wykupić wstęp do kasy znajdującej się na końcu korytarza i piętro niżej (parterem nie można było do niej przejść). Aha, dla żony niestety nie mogę tutaj kupić bilteu niestety, trzeba w kasie.

Zszedłem więc na dół do kasy i pytam panią, czy w związku z tym, że pani z barku nie może mi sprzedać biletu, czy mogę tutaj kupić bilet dla żony (żonie przezornie kazałem się nie ruszać z miejsca, żeby nie łazić w te i we w te bez sensu, bo zauważyłem, że to zaczyna być tu regułą). Pani powiedziała mi, że dla niej również kupię bilet w kasie abonamentowej.

Drzemy więc do kasy abonamentowej. Pomijam już fakt, że nie ma przy niej wskazanego kierunku kolejki i kilku ludzi stało w dwóch różnych kierunkach - zająłem więc kolejkę chyba ze złej strony i w tym czasie kilku gości zdążyło już się wepchać przede mnie. Podaję kartę, proszę bilet dla żony. Płacę. Pani odwraca się, żeby wziąć paski z kluczami do szafek i podjeżdża do przeciwnej strony (tej, która jest przy korytarzu wychodzących z basenu). Bo akurat przechodzi tam jakaś pani z jakimś papierem, a pani kasjerka coś jej tam podpisuje. Trwa to mniej więcej pół minuty, przy czym żona zwraca mi uwagę, że powinienem wziąć szatnię rodzinną. Po odczekaniu, aż pani kasjerka łaskawie zakończy handler przerwania o zajebiście wysokim priorytecie, upewniam się, że zostanę wreszcie do końca obsłużony, słowami "Już? Można?" (pani kasjerka patrzy na mnie z nieopisanym wyrzutem) i informuję, że poproszę rodzinną (bo przecież dla pani kasjerki fakt, że obok stoi żona z małym dzieckiem na ręku o niczym nie świadczy). Pani kasjerka z kolei zadaje mi jeszcze pytanie, czy jedna wystarczy, czy dać dwie. Zdziwiony pytaniem odpowiadam, że dwie. Bardzo mnie zaciekawiło zresztą to pytanie - może system, o którym zaraz napiszę, jest obsługiwany przez firmę zewnętrzną i ta firma dostaje kasę od każdego użycia szafki (nie wykluczam tego, zwłaszcza że przecież wszystkie stanowiska kierownicze w takiej instytucji są najczęściej obsadzane z politycznego klucza - reszty chyba nie muszę dopisywać?). Poza tym te szafki na ubrania są cienkie jak dupa węża i włożenie tam odzienia wierzchniego trzech osób graniczy z cudem.

Wyposażeni więc w otwieracze szafek lądujemy w szatni. Najpierw usiłuję się dostać do szafki. Okazuje się, że jest to system dynamicznego przydziału numeru szafki (przydział przy pierwszym użyciu i zwalnianie wraz z oddaniem paska). Należy przyłożyć kapsułkę do czytnika i otwiera się szafka. Szafka otwiera się w sposób bardzo ciekawy: jest tam wałek, który trzeba chwycić i przekręcić. Gdyby ten wałek miał chociaż jakiś cyngiel, to przynajmniej przypominałoby to klamkę i byłoby wiadomo, że trzeba nacisnąć. Z pomocą mi na szczęście przyszedł facet, który zajmował się tam zmywaniem podłogi (nawiasem mówiąc, jedyny człowiek w tej instytucji, który zrobił na mnie pozytywne wrażenie). Pokazał mi, jak otwierać szafkę (ten zamek, żeby było ciekawiej, potrafił jeszcze się dodatkowo zacinać). W końcu, po przebraniu się, jeszcze przed wejściem na basen szukamy jakiegoś WC. Okazuje się, że jest za drzwiami z wielkim napisem "wejście na basen" (pod spodem małym druczkiem jest napisane WC). Oczywiście znów z pomocą przyszedł nam nieoceniony pan od zmywania podłogi.

I czego mniej więcej moglibyśmy się spodziewać za tymi drzwiami? Owszem, pomieszczenia, ale również wejścia do kibla. A tu - siurprajs! W tym pomieszczeniu znajduje się kibel, prysznic, umywalka, oraz... drzwi do wejścia na basen. Oczywiście pomieszczenie można zalokować, boć to kibel, więc oczywiście przekręcam zamek, żeby się w spokoju wylać, stoję nad kiblem i zaczynam lać. A tu - siurprajs! Właśnie jakiś facet postanowił wyjść tymi drzwiami z basenu! Po prostu należało zalokować drzwi od strony szatni i od strony basenu!

Już nawet nie narzekałbym na bezsensowną organizację tych pomieszczeń. Tylko, drobnostka, czy to rzeczywiście aż taki problem postarać się o centralny zamek blokujący (skoro już nie żałowali na system dynamicznego przydziału numerów szafek, nawiasem mówiąc durny jak paczka gwoździ, bo naprawdę nie wiem, w czym taki system miałby być lepszy od poczciwych kluczyków)? Przecież w teorii nie jest niemożliwe, żeby na basen przyjechały trzy osoby na wózkach inwalidzkich, jedna zablokowała jedno przejście, druga drugie przejścia i trzecia już nie miałaby jak się dostać na basen (bo choć z szatni można się dostać na basen inną drogą, to jednak nie na wózku).

Na infrastrukturę oczywiście nie mogę narzekać; od momentu, gdy dostaliśmy się na basen, było już bardzo fajnie. Miałbym tylko drobne zastrzeżenie do systemu ostrzegania na rurach zjazdowych. W tym systemie jest zrobione tak, że nie wolno rozpocząć zjeżdżania, jeśli pali się czerwone światło (a pali się ono dotąd, aż poprzedni zawodnik wyjedzie z rury). Jeśli ktoś wjedzie przy czerwonym świetle, to włącza się alarm. No tak, ale ten alarm włączał się tam co chwilę i nie zauważyłem, żeby którykolwiek z ratowników podejmował interwencję, zwłaszcza że dwie ekipy ratownicze (po 2 osoby) siedziały akurat jak najdalej od miejsca wylotu rury (raz jedynie słyszałem, jak się któryś wydarł, bo trzech kotlesi wjechało do rury jeden po drugim). Wydawało mi się, że alarm jest chyba po to, żeby ratownik od razu mógł delikwenta złapać i wywalić go na zbity pysk (albo przynajmniej wlepić żółtą kartkę). No cóż, w Zambrowie postawiono na bardziej praktyczne rozwiązanie, mianowicie jest bramka, którą należy otworzyć przykładając pasek z kluczykiem, i po poprzednim zawodniku następne otwarcie bramki jest możliwe dopiero za ok. 20 sekund.

Po zakończeniu basenowania przychodzę do kasy, pani mi odbija na karcie abonamentowej cośtam i dopłacam za przedłużony pobyt żony.

Na koniec przychodzę po odbiór z powrotem mojej karty Benefit oddając kartę abonamentową, a tu pani z obsługi zaskakuje mnie w tym momencie bardzo trudnym pytaniem: a ile wykorzystał pan z abonamentu? No przecież powiedzieli panu w kasie abonamentowej? A ja mogłem tylko bezradnie rozłożyć ręce. Nie wie pan? No to następnym razem trzeba zapamiętać i podać...

Obawiam się niestety, że nie będę miał okazji, bo nie będzie żadnego następnego razu.

Tego 10 zł kaucji na poczet przekroczenia terminu oczywiście paniusia w kasie mi nie oddała. Nie wiem, co z tym dalej robić, będę jeszcze próbował interweniować. W zależności od tego, co się uda, zmienię później ten wpis.

Trzy stoiska. W jednym obsługują karty abonamentowe i karty płatnicze, w drugim karty Benefit, w trzecim jedynie przyjmują gotówkę. Przypominam, że nie jesteśmy już w XX wieku. Nie tylko, że tylko we wskazanych (i oddalonych od siebie schodami i kawałem korytarza) kasach można płacić kartą, ale na dodatek pani od Benefita nie może się dowiedzieć, ile abonamentu zostało wykorzystane. Podejrzewam zresztą, że właśnie dlatego nie dostałem z powrotem tych 10 złotych.

Jeśli ktoś ma ochotę przypomnieć sobie stare dobre czasy i zobaczyć, jak za komuny pomiatano klientem i pędzono go od okienka do okienka, jak bydło, a także zobaczyć, jak wygląda implementacja głupoty i nieudolności, polecam wpaść na Warszawiankę. Obiecuję niezapomniane wrażenia.

Jeśli jednak chcesz po prostu jak normalny człowiek pójść sobie popływać na basenie, znajdź jakiś inny. Ja chwilowo zresztą jestem na etapie szukania.

Brak komentarzy: